sobota, 30 kwietnia 2016

Lifting kuchni i świecące kule

Już ostatnio miałam Wam pokazać małe zmiany w pokoju Łucji. Zacznę od kuchenki. Kiedy ją robiłam, była kolorowa i kwiecista. Stwierdziłam jednak, że lepiej jej będzie w stonowanych barwach pasujących do reszty wystroju. Kiedy więc wreszcie przy okazji innych zakupów w sklepie "Nie tylko na" dodałam do koszyka szare gwiazdki, nie było odwrotu. Odświeżyłam nieco zdarty blat, zamalowałam kwiatki i przykleiłam gwiazdki, także na gałkach. Do tego uszyłam ściereczkę z materiału, który mi został od zasłonek. Kuchenka gotowa! Łucji już się trochę opatrzyła, ale jak ma gości, to uwielbiają się przy niej bawić. Dla przypomnienia, przed zmianą kuchenka wyglądała TAK.





Kolejna zmiana, a raczej dodany gadżet - świecące ledowe kule zakupione w jednym z dyskontów. Wreszcie! Co rzucili kilka sztuk, to już były wykupione, zanim weszłam do sklepu. A teraz zdążyłam! Dają piękne światło, idealnie rozproszone, w sam raz do zasypiania. 

Pozdrawiam Was serdecznie i życzę miłego długiego weekendu!

środa, 27 kwietnia 2016

Zaproszenia na chrzest

Nie wiem, czym sobie zasłużyłam na kolejną porcję ciepłych słów, ale bardzo serdecznie Wam dziękuję za wszystkie życzenia, które zamieściłyście pod ostatnim postem. Jestem nimi bardzo wzruszona! Dziękuję po stokroć!
Tymczasem miały być dziś delikatne zmiany w pokoju Łucji, ale niestety nie mam sił zgrywać zdjęć z aparatu... Czy Was też dopadło wiosenne przesilenie? Ja ledwo żyję... Choć trochę Wam tu ściemniam. Właśnie położyłam Łucję spać, zaszpachlowałam dziury po gwoździach i kołkach oraz pomalowałam na próbę kawałki ścian, by rano ocenić efekt (zdarzyło się Wam kiedyś kupić odcień farby, bo się ładnie nazywał? nie? no tak, wiedziałam, że tylko w na prawdę mocno poplątanych zwojach mózgowych może się pojawić taki pomysł...). Hmmmm, w sumie wczoraj też poczyniłam kilka rzeczy... Może jednak to nie wiosna, a starość - że jak trochę porobię, czy przebiegnę 5 km poniżej pół godziny - jak w minioną sobotę, to już wszystko mnie boli i jestem mega zmęczona... 
Zostawmy te filozoficzno-gieriatryczne rozważania. Oto bowiem chciałam Wam zaprezentować nową porcję zaproszeń, tym razem na chrzest. Najpierw zrobiłam kilka na próbę, znajoma wybrała wzór i zrobiłam 25 sztuk. Są delikatne, skromne i różowe. Mała Kornelia w minioną niedzielę dołączyła do stada owieczek. Niech Ci się szczęści, mała Kornelko! 






Do wykonania zaproszeń wykorzystałam papiery z serii Sweet Paris. 
Wybaczcie jakość zdjęć "próbnych" zaproszeń. Robione starym telefonem i w złym świetle... 

niedziela, 24 kwietnia 2016

Wymarzone

Dokładnie tydzień temu na moich barkach spoczął kolejny krzyżyk. Z tej okazji dostałam od Was mnóstwo prezentów i życzeń. Za wszystkie bardzo serdecznie Wam dziękuję! To wspaniałe i motywujące. Wierzcie mi, ten rok był wyjątkowy - jeszcze nigdy tyle osób nie pamiętało o moich urodzinach. To pewnie w dużej mierze zasługa fb :) 
Tymczasem chciałam się Wam pochwalić pięknymi prezentami. Wszystkie razem i każdy z osobna sprawiły mi wiele radości! I cały czas mnie cieszą, bo wszystkie stoją na widoku i przypominają o Waszej życzliwości. Pokażę je może w kolejności, w jakiej je dostałam. 
Pierwsze paczuszki dotarły do mnie jeszcze w piątek. Kiedy wróciłam do domu, zastałam w skrzynce awizo. Idąc na pocztę otrzymałam telefon od Sąsiadki, że kurier zostawił dla mnie przesyłkę. I tak, po wejściu do mieszkania miałam radochę, jak w wigilijny wieczór. 
Najpierw prezent od Ilony - zapakowane w piękne, okrągłe pudełko, szare w białe kropeczki, były słoik i świeczka. Pudełko oczywiście natychmiast zaanektowała Łucja. A ja zastanawiałam się, co by tu włożyć do słoika... Ilonka - dziękuję Ci z całego serca!



Następna paczka była wielką niewiadomą - okazało się, że to Holly postanowiła mnie obdarować fantastycznymi notesami i kartką, które sama wykonała. Notesy mają w środku kieszonki z różnymi tagami. W dodatku są robione specjalnie dla mnie! Ja nie wiem, czym sobie zasłużyłam na takie cudowne rzeczy! Holly - moc podziękowań i buziaków dla Ciebie!



W niedzielę, tuż przed popołudniową randką z Mężem, do drzwi zapukały moje szalone koleżanki - Paulina i Nina z dzieciaczkami. Jakież było moje zdziwienie, kiedy wręczyły mi wielką torbę, w której spoczywał świecznik z trzema uroczymi słonikami oraz dwie świeczuszki - identyczne jak ta od Ilony! Dziewczyny - wielkie dzięki! Aż się prawie poryczałam, jak wyszłyście! A w  mojej głowie niemal od razu zaczął świtać pomysł na kompozycję... Korzystając z kreatywnych pomysłów Sandryki zrobiłam sobie tacę - z moich mocno uszczuplonych już zbiorów wyciągnęłam kawał deski, oszlifowałam ją i zaolejowałam, a następnie przybiłam dwa skórzane paski - pozostałości od jakichś butów. Całość stoi sobie na oknie i każdego dnia cieszy moje oko! 



Myślałam, że to już koniec - tyle dobrego na raz! Tymczasem w poniedziałkowy poranek w pracy, w moim pokoju pojawiła się koleżanka, Agnieszka. Żebyście widziały rozmiar torby - szczerze mówiąc nie wiedziałam, czego mam się spodziewać... Drżącymi rękami odpakowywałam papier i... omal nie dostałam zawału! Moim oczom ukazał się druciany koszyk - szukałam podobnego już od jakiegoś czasu na owoce i warzywa. A potem jeszcze metalowa herbaciarka oraz zakręcany kubek, w którym z miejsca niemalże rozgościło się czekoladowe mleko sojowe, które ostatnio pijam (starej babie uaktywniła się nietolerancja laktozy). Aga - jesteś niesamowita - dziękuję Ci ogromnie! 




Myślicie, że to wszystko? O nie! Ale o tym będzie już następnym razem. I jeszcze następnym. I jeszcze w sierpniu, bo jeden prezent jest bardzo długoterminowy. Miłej niedzieli Wam życzę i dużo słoneczka!



wtorek, 19 kwietnia 2016

Niestandardowy łapacz snów i inne prezenty dla Ani

Tradycją już od kilku lat jest to, że na 17 kwietnia wysyłamy sobie z Anią z bloga mój dom - moja przystań prezenty na urodziny. Przypadają one bowiem w tym samym dniu. Nie raz łapiemy się z Anią, że podobają się nam te same rzeczy, czy mamy podobne poglądy na wiele tematów. Kiedy jednak miałam wybrać dla niej prezent, nie wiedziałam, dopadły mnie wątpliwości. Jak wiecie, Ania właśnie urządza wymarzony dom. Chciałam, żeby rzecz ode mnie wpasowała się w wystrój i spełniała oczekiwania. Najprościej było po prostu zapytać, czy jest coś, o czym Ania marzy. To był strzał w 10! Okazało się, że Ania bardzo by chciała łapacz snów. Biały w połączeniu z szarościami. Od razu wiedziałam, że zrobię go z wiklinowego kółka. Do tego szare, białe i beżowe koronki i tasiemki. a w środek upolowana po dwóch tygodniach poszukiwań serwetka. No i ważna rzecz - wszyty w środek kamień. Gdzieś kiedyś wyczytałam, że powinien tam być. No to jest. 




Oczywiście musiałam też zrobić coś od siebie. Wiem (ale to nie żadna niespodzianka), że w domu Ani królować będzie biel. Dlatego zrobiłam dla niej także deseczkę z kogutem, a raczej z drobiowym schematem mięsnym. 


Tradycyjnie zrobiłam także kartę z życzeniami. Tym razem w zieleniach i ze stempelkowym napisem.



A na koniec jutowy woreczek z doszytą tasiemką i drewnianym serduszkiem. Wiem już, że będzie w nim lawenda. 


Ania napisała mi dziś, że wszystko jej się podoba. Ja wiem, że mogłam zrobić coś inaczej, coś lepiej. Ale tak to już jest z prezentami dla wyjątkowych osób - zawsze chcemy, żeby były jak najpiękniejsze i idealne... 
Tymczasem w następnym poście będę się chwalić, co ja dostałam. A wiedzcie, że to same cudowności! 

czwartek, 14 kwietnia 2016

Kartki prawie niemożliwe do zrobienia

Ostatnio miałam szansę poczuć się trochę jak Tom Cruise. Otrzymałam do wykonania mission impossible. Jak inaczej określić kartkę na 18-stkę z Kamilem Bednarkiem i królem lwem? Albo kartkę ślubną, która ma być romantyczna, ma zawierać motyw temperówki, opony i koni? Myślałam o tym kładąc się spać i w drodze do pracy. Wreszcie wymyśliłam! Najpierw ślub - konie, napis i mnóstwo kwiatów, w tym i takie zrobione ze stróżyn od kredek (no, tych obierek po temperowaniu) , a między nie wplecione małe opony (drukowane i wyłamane z małego samochodziku) oraz naszkicowane przeze mnie temperówki.

 


Kolejny projekt - król Kamil. Klimat rasta stworzyłam przy pomocy tła w kolorach żółtym, zielonym i czerwonym. Dodałam samego Kamila. Początkowo miał on trzymać kółko z napisem, ale mój Mąż stwierdził, że przecież mały Simba idealnie wpasuje się w dłonie piosenkarza. Do tego niezapomniana "hakuna matata" oraz liście marihuany. Wyszło zabawnie i młodzieżowo. 



A na koniec już tzw. "lajcik". Kartka imieninowa. Jej trudność polegała na czasie, jaki miałam na jej wykonanie. Nie miałam nawet jak wyciągnąć drukarki z szafy. W ruch poszły stemple. Szybko i elegancko. No po prostu paryski szyk. 


Muszę się Wam przyznać, że tworzenie kartek sprawia mi co raz więcej radości. Kiedy ma się materiały (znowu ukłon w stronę Mamy i Siosty - dzięki Dziewczyny!), to wykładanie tego całego tałatajstwa, mierzenie, wycinanie, komponowanie, to sama przyjemność. Eh, żeby tak jeszcze wykrojniki. Ba! Żeby tak jeszcze pracownia... Hmm, dać kurze grzędę... 
Żegnam się z Wami w cudownym nastroju. W końcu jutro piątek, piąteczek, piątunio! 

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Zaproszenia na komunię, wianek z mchu i gołuchowskie muzeum.

Dziś o niebieskich migdałach - a raczej wspaniałych, niebieskich papierach z kolecji Parisienne blue Capsule collection oraz Beach Life (choć czasem mam wrażenie, że z papierów, to najbardziej potrzebne mi żółte).


Jeszcze przed świętami koleżanka z pracy poprosiła mnie o zrobienie zaproszeń na komunię jej synka. Ja z kolei poprosiłam Mamę o jakieś ładne papiery, które pomogłyby mi w stworzeniu niepowtarzalnych prac. Oprócz nich dostałam także pasujące kokardki i wiele innych pięknych przydasi. Wcześniej stworzyłam dwa zaproszenia na próbę. Wygrała "orientacja pionowa" (osobiście uważam, że wszystkie orientacje są jednakowo fajne). Tuż przed Wielkanocą siedziałam pół nocy i jeszcze trochę i zrobiłam 16 różnych kartek. Starałam się nie używać tego samego wzoru częściej, niż na dwóch. Wyszedł cudny błękitno-beżowy melanż. Koleżanka była zachwycona. Widzę, kiedy to, co robię, podoba się innym i wierzcie mi - to się podobało! Nawet nie wiecie, ile radości sprawił mi jej uśmiech. Wspaniałe uczucie! 







A tymczasem na stole zawitały nowości - wianek został i będzie stał, dopóki się nie rozpadnie. Bardzo mi się podoba i na pewno szybko z niego nie zrezygnuję. W środek powędrowały gałązki brzozy, które Teść obcinał w weekend na wsi. A jako wisienka na torcie występuje tu drewniany jelonek (łoś?). 



Kupiłam go, w sumie to nie wiem, czy bardziej dla siebie, czy dla Łucji, w poprzednią sobotę, kiedy pogoda skusiła nas na małą wycieczkę do gołuchowskiego parku. Odwiedziliśmy żubry oraz muzeum leśnictwa i techniki leśnej. Zachwyciły mnie wystawy, zachwyciły mnie eksponaty. I klimat. I drzewa. A Łucję "naciski" - interaktywna ekspozycja pokazująca fragment lasu, gdzie można było poznać odgłosy różnych zwierząt, wciskając odpowiednie guziki. Na zdjęciu wygląda jak namalowany, ale "na żywo" można poczuć się prawie jak w prawdziwym lesie. Polecam dużym i małym - na prawdę warto tam zajrzeć!





sobota, 9 kwietnia 2016

Kwiaty - sztuczne, czy naturalne?

Kiedyś wydawało mi się, że absolutnie nie ma problemu, bo oczywiście, że prawdziwe. Sztuczne kwiaty kojarzyły mi się z tandetą, kiczem i - ewentualnie - kompozycjami na groby.  Ale, jak to w życiu często bywa, przewartościowałam moje poglądy. W większości za sprawą Łucji. Po pierwsze jednak kwiatki w moim mieszkaniu żyją bardzo krótko. Nawet nie o to chodzi, że nie mam ręki do kwiatów, o czym niejednokrotnie Wam pisałam. Jak ja zapominałam, to podlewał mój Mąż. W poprzednim mieszkaniu udało mi się wyhodować imponujący bluszcz, a wcześniej, razem z Siostrą, zajmowałyśmy się przydomowym ogródkiem. Szkoda, że nie mam zdjęć z tamtego okresu, bo było się czym chwalić. Ale w naszym obecnym mieszkaniu aura zdecydowanie roślinom nie sprzyja. A to usychają, a to lęgną się w ziemi jakieś straszne robale, a to zjada je jakieś choróbsko. Tak więc od dawna mam jedynie na oknie w kuchni dwa fiołki alpejskie i jako tako się trzymają. Czasem jakieś zioła... Jeśli więc spodziewaliście się jakichś złotych rad dotyczących pielęgnacji roślin, to odsyłam do innych stron, czy blogów. Kwiatów ciętych nie lubię za bardzo. Uważam, że ich miejsce jest na łące i w ogrodzie, więc sama nie kupuję. Lubię dostać mały bukiecik od Męża na urodziny, czy dzień kobiet, ale to wyjątkowe sytuacje. Która z nas z resztą nie lubi dostawać kwiatów? Tak było i miesiąc temu, kiedy z okazji naszego święta dostałyśmy z Łucją po pięknej wiązance. Nie oparłam się też pokusie zakupienia kilku hiacyntów, czy żonkili - w końcu tak pięknie ożywiają przestrzeń po zimie. Ale niestety prędko przypomniałam sobie, że w latach poprzednich kończyło się to lejącym się katarem Lucka. Jak szybko je poustawiałam, tak szybko je sprzątałam. Smutno jednak w domu bez roślin. Ja, jako miłośniczka natury kocham wprost zieleninę. Z pomocą przyszły dyskonty, w których ostatnio zaroiło się od sztucznych kwiatów. Ale co to są za kwiaty! Zupełnie niepodobne do pokutującej w mojej wyobraźni tandety! Te szafirki z Lidla to jeszcze z bliska można rozszyfrować, ale na aloes z Biedronki nabrałam się totalnie. Sztuczność można dopiero wymacać. Kupiłam więc i stoją sobie dekorując nasze cztery kąty. Bardzo bym chciała mieć dom pełen roślin, ale niestety warunki nie sprzyjają. Jeśli wiec mogę cieszyć oko sprytnym i wiernym substytutem, to będę to robić. Nawet już zapowiedziałam Mężowi, by nie kupował mi kwiatów na urodziny. Nie warto, bo serce mi się kroi na widok umazanej smarkami buźki Lucka, choćbym ją wycierała co 5 minut. Swoją drogą dorwała ostatnio coś do jedzenia i teraz ma na rączkach rany aż do krwi... Właśnie dlatego uważam dziś, że sztuczne niekoniecznie znaczy złe (choć chodzi mi jedynie o kwiaty :D).






sobota, 2 kwietnia 2016

Agroturystyka wczoraj i dziś, ankieta


Witajcie serdecznie! Pogoda jest wspaniała, iście wiosenna! Dlatego ja tylko na chwilkę wpadam z ogromną prośbą. Poniżej zamieszczam link do ankiety. Moja Kuzynka pisze pracę magisterską i potrzebuje jej wyników do badań. Pisze o agroturystyce, jak wyglądała kiedyś, jak wygląda dziś, jak zmienia się zapotrzebowanie i oferty.  Ankieta jest anonimowa, jej wypełnienie nie kosztuje nic, prócz pięciu minut życia. Bardzo Was proszę o jej wypełnienie. Pomożecie młodej osóbce osiągnąć kolejny szczebel edukacyjnej drabiny :) Może nie teraz, może wieczorem, albo jutro... Rzadko o coś Was proszę, a i tym razem nie dla siebie. Swoją drogą pamiętam jak ja a studiach biegałam po mieście i pytałam ludzi o stan wojenny - wyniki były bardzo zaskakujące. 
Miłego dnia Wam wszystkim życzę! A teraz już uciekajcie na dwór łapać słońce!